Książka Huberta Klimko-Dobrzaniackiego składa się z dwu opowieści. Prosty zabieg edytor-ski polegający na tym, że pierwsza strona okładki jest zarazem stroną czwartą, spowodował, iż lekturę można zacząć albo od „Domu Róży” albo od „Krýsuvíku”. To dwa różne sposoby wchodzenia w świat tej prozy, odpowiednio - brutalny i łagodny. Relacja ze spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego w działającego przy Krośnieńskiej Bibliotece Publicznej.
Spotkanie uczestników DKF
Narratorem i najważniejszym bohaterem „Domu Róży” jest postać, której Klimko-Dobrzaniecki podarował część własnej biografii. To trzydziestokilkuletni Polak rodem z Bielawy na Dolnym Śląsku. Ten niespokojny duch i obieżyświat, zanim osiadł na Islandii, przemierzył pół Europy, imał się najróżniejszych zajęć. Wreszcie postanowił założyć rodzinę, znaleźć stałą pracę. Został pielęgniarzem w domu starców w Reykjaviku. Pielęgniarz z opowieści nie jest żadnym łowcą sensacji. Mówi beznamiętnie i rzeczowo o zjawiskach, o których wiemy lub się ich domyślamy. Że niedołężna starość i powolne umieranie są czymś strasznym, że schorowani pensjonariusze przykuci do łóżek odarci zostali z godności, że ich rodziny zezwalają na „cichą eutanazję”, że skala i charakter opieki uzależniony jest od zamożności starców. Ale to nie byle jaki zakład. Chodzi o instytucję funkcjonujacą w kraju bogatym, szczycącym się jednym z najdoskonalszych systemów opieki społecznej i medycznej. Cywilizacja zachodu w haniebny sposób odczarowała misterium śmierci, z umierającego człowieka uczyniła kłopotliwy przedmiot...
W 2007 roku Hubert Klimko-Dobrzaniecki otrzymał za tę powieść nominację do Nagrody literackiej NIKE, jak również nominacje do Paszportu Polityki.
16 lipca (czwartek) zapraszamy do dyskusji o „Dzienniku dla dorosłych” Stefana Chwina.
Renata Tulik